Dżihad kontra Różowe Majteczki

(Reportaż, który napisałem na początku roku i nigdy się nie ukazał. Niech więc będzie chociaż na blogu.)

W Bangalore lider skrajnej prawicy grozi przymusowymi malżeństwami parom trzymającym się za ręce i żąda zamknięcia wszystkich pubów w mieście. W odpowiedzi tysiące kobiet wysyła mu różowe majteczki. W przededniu kolejnych wyborów do parlamentu, nowoczesność zderzyła się z tradycją w bitwie o tożsamość współczesnych Indii.

Czytaj dalej

Dwie drogowe rewolucje.

VS

Czytaj dalej

Festiwal Polski.

Skończył się. Jeśli wierzyć informatorom kulturalnym – najważniejsze kulturalne wydarzenie w marca w Bangalore. Kilka więc słów podsumowania.

Czytaj dalej

Indian Coffee House.

Nie czarna, a biała. Z przyprawami. Za 9 Rupee. Podawana przez panów w fikuśnych kubrakach mocno przybrudzonych, na oblepionych stołach i wśrod odchodzacej farby. Południowoindyjska kawa i jej świątynia. India Coffee House przy MG Road w Bangalore. Otwarta w 1957 teraz odchodzi w zapomnienie. Jutro ma być jej ostatni dzień.

Edit: Byłem sprawdzić. Nie zamknęli. Pewne rzeczy są wieczne?

Czytaj dalej

Indie się talibanizują?

„Ci, którzy zaatakowali dziewczyny to nie byli członkowie naszej organizacji. Nasi pracownicy wyciągali dziewczyny z pubu, aby ochronić je przed alkoholem, tańcami i narkotykami. Oni (nasi pracownicy) nie są szaleńcami. Są patriotami. Ochrona kobiet przed złem zachodniej kultury jest naszym prawem. To obowiązek każdego obywatela Indii, by powstrzymać tego typu aktywności, jako że kultura pubów nie ma nic wspólnego z naszą” tak komentował wydarzenia w Mangalore szef  organizacji Sri Ram Sene – Pramod Muthalik.

Czytaj dalej

Photoshop kills the posters stars

 

Przeglądając ulubione blogi, zauważyłem coś, co – mam przeczucie – już za chwilę będzie gigantycznym hitem.  Dwójka-walczących-z-Delhi postanowiła stworzyć nietypową kartkę pocztową na święta i nowy rok 2009. Co roku robili coś w photoshopie, tym razem jednak, zainspirowani ulicą, poszli na całość… Gigantyczny, prawie dwumetrowy ręcznie malowany obraz w stylu starych plakatów Bollywodzkich, zamówiony u mistrza ginącego fachu. Historię powieliło już kilka blogów, my tylko dokładamy cegiełkę.

W ogóle sprawa z tymi plakatami jest ciekawa. Jeszcze do niedawna, wszystkie projekty plakatów Bolly i Tolly (co to jest Tolly, odsyłam tutaj) – woodzkich filmów były ręcznie malowane.

Jednak nowoczesna technika powoli zaczęła zabijać ten oryginalny przemysł (i całą odrębną sztukę plakatu) i Shah Rukh Khan lub Deepika Padukone nie załapali się na tak oryginalne plakaty. Trochę inaczej jest na południu gdzie teraz jestem. Tu twarz (i wąs!)  aktorów z Telugskich czy Kanadskich filmów, takich jak Prabhu Deva Sundaram czy jeszcze częściej inny pan o wdzięcznej ksywce „Golden Star” Ganesh (w języku Kanada jest więcej) wciąż zdobi wszelkie mury i przystanki autobusowe w tysiącach kopii niesamowitej malarskiej wersji. A w niektórych miejscach, gdzie jeszcze małe kina ostały się konkurencji multipleksów (z których niektóre mają rozsuwane siedzenia, koce, klimatyzację super dolby stereo i kelnerów, którzy serwują przekąski podczas projekcji), można jeszcze przyuważyć ogromne malowane postacie filmowych herosów i heroin.Tak jak w idylicznym, nieco zapomnianym Mysore, 140km od Bangalore.

Wracając jednak do wątku głównego – sądząc po popularności i powielalności wpisu z „My Delhi Struggle”, dla Ranjeeta nadchodzą złote czasy.  Oryginalne plakaty już od kilku lat są hitem, a mam przeczucie, że wkrótce zaprojektowany na życzenie plakat filmowy z Tobą w roli głównej, stanie się ulubioną pamiątką z Delhi i Mumbaju wszystkich turystów (w tym drugim to trochę bardziej profesjonalnie i drożej – można zamówić online) . Los bywa przewrotny, a blogosfera potężna. Być może jesteśmy świadkami ponownych narodzin legendy…


Odnaleziona przyjemność chodzenia.

Bangalore, tudzież – od 2006 roku – Bangaluru. Centrum friedmanowskiego „płaskiego świata”, „miasto ogród”, Indii i ich informatyczna stolica. Piąte największe miasto na półwyspie i główny, obok Madrasu, ośrodek na południu kraju i sam środek południowej części – świetny punkt wypadowy do Kerali, Tamil Nadu, Karnataki, Andhra Pradesh i jeszcze kilku takich 🙂 Krótko mówiąc, blog się rozdwaja. Nadajemy z północy i południa. (Halo, Halo, Północ, słyszysz mnie??)

Krótka relacja z południa.
-> jest ciepło. +25 w dzień, w nocy nieco chłodniej i powiewa, ale tak czy siak – niegruby sweter zupełnie wystarcza. a to najzimniejszy okres.
-> jest słonecznie.
-> jest zielono. co za ulga dla umęczonych oczu, wyglądając z biura widzę rozciągające się we wszystkich kierunkach zadrzewione (zapalmione) ulice, a po prawej – gigantyczny park
-> jest czysto. z pewnymi wyjątkami, ale śmieci na ulicach, rozpadające się drogi i żebracy śpiący na chodniku to nie tu. Nawet krów nie ma (uwaga: w centrum!). Raz mijałem miejsce, gdzie wybiła kanalizacja – smród zwyczajny dla większości Indusów – zawsze coś się wylewa, przelewa lub gnije. Tutaj – mijali zatykając sobie nos z miną oburzenia-obrzydzenia-i-niedowierzania na twarzy.
-> jest przezroczyście. owszem – auta smrodzą, ale bez przesady. Nie ma pyłu i mgły, które w Gurgaonie ograniczają widoczność do kilku metrów a z płuc robią worek na śmieci.
-> jest nowocześnie. Dużo nowych biurowców, których architektura nie przeraża (aż tak) jak gurgaońskich. Niektóre są nawet naprawdę niezłe.
-> jest kolonialnie – wille i szkoły w stylu angielskiego neogotyku wyskakują na każdym rogu z krzaków.

Ale co najważniejsze – jest „chodliwie”. Z biura do parku – 5 minut (CHODNIKIEM) na piechotę, dalej 10minut na główną ULICĘ HANDLOWĄ (tak! sklepy, kawiarnie, restauracje, galeria – wszystko wzdłuż ulicy, z wejściem z chodnika!). Całe centrum można obejść na piechotę, coś nie do wyobrażenia w Delhi czy w Gurgaonie. Jak mi tego brakowało – nawet nie wiedziałem jak bardzo. Summa sumarum – miasto turystycznie mało atrakcyjne, chyba że jako baza wypadowa do Hampi, Mysore, Munnar i kilku innych miejsc, ale do życia – mam dziwne wrazenie że najlepsze w Indiach. (zastrzegam, że piszę to, nie znając Bombaju!). Jeden poważny minus, to cisza nocna o 23.30, kiedy zamykają dosłownie wszystko. Nawet w sylwestra imprezy kończyły się pół godziny po północy.

Ale ja zawsze byłem bardziej nasiadówkowy piwosz-kawosz, niż całonocny bibant, więc…

Happy New Year in Bangalore.

(h.)

PS> A to mój biurowiec. 11 pietro.

Bangalore, UB City

PS 2. Mój przyjaciel z Marsylii – Hareesh (oczywiście Indus), powiedział mi kiedyś, kiedy zamiast czekać na autobus zabrałem go spacerem z uczelni do akademika, że „nauczyłem go chodzić”. Dopiero po przyjeździe do Indii zrozumiałem o co mu (notabene) „chodziło” . Tutaj – jeśli się należy do pewnej klasy – się nie chodzi. Jedzie się autem lub – na krótki dystans – rikszą. Chodzą tylko biedni. Ot co.

Maskulizm.

Na blogu posucha, więc wrzucę w ramach trzeźwienia kilka nieuczesanych myśli. Tak na poważniej, można sobie mnie poczytać gdzie indziej. Polecam (mhmm, a raczej – nieśmiało proponuję) lekturę nowej Odry, gdzie jest mój tekst o maskulizmie. Chętnie się pokłócę 😉 Niestety – niedostępny online.

Ciekawe co by tutaj powiedzieli na podobny temat – w kraju gdzie żona to wciąż często „opiekunka domowego ogniska” i taśma produkcyjna dzieci, a aby dojść do metroseksualizmu, musieliby najpierw przejść etap nauki wiązania krawata. W ogóle definicje męskości są tu trochę inne, choć niby coś się zmienia i włochaci nie są już bogami seksu

Wąsacz

Prodigy

dsc_0101

papugi

I wbrew pozorom, homoseksualizm w Indiach jest tematem tabu. Wszystkim zachodnim facetom trzeba tłumaczyć, że to tylko objaw przyjaźni.

W międzyczasie polecam również fantastyczne wieści o Taj Mahal, który został sklonowany. Czyżby w Bangladeszu potrzebowali jakiejś ekstra pomocy?

agra

Wkrótce jakiś update od nas, a póki co – zbieram siły do przeprowadzki na południe. i staram się nerwowo dokończyć listę „do zrobienia póki w Gurgaonie”, stąd czasu mało.

Czyli od stycznia będzie jeden blog, dwa miasta. Fajnie, prawda?

hjal