Ok, zapoczątkowałem ten wątek poprzednim wpisem, to skoro stało się to faktem, warto rzecz pociągnąć.
Co zwycięztwo Baracka Obamy oznacza dla Indii? Kilka komentarzy z dzisiejszej Mięty
„Tak jak USA ma swoje problemy rasowe, tak India ma je z kastami, i ludzie tu już zaczynają mówić o premierze Dalicie (nietykalnym) jako swojego rodzaju ekwiwalencie prezydenta afroamerykanina. Takie porównanie pomija jednak jedną istotną róznicę – Barack Obama został prezydentem, ponieważ zaprezentował siebie jako kandydata do zaakceptowania przez wszystkich (czyżby amerykański Kwaśniewski??) a nie dlatego, że zagrał swoją „kartą rasy”. W indiach wciąż jeśli kandydat ma do wygrania kwestię kasty, z której pochodzi, na pewno to zrobi. (…) Indie nazywają siebie najwiekszą demokracją świata, ale by nazwać siebie „wielką” nie w znaczeniu liczb a osiągów, muszą się nauczyć wybierać swoich liderów nie za to, jak wyglądaja i z jakiej kasty pochodzą, ale za to jakie są ich poglądy i wartości”. (editorial, tłumaczenie własne „na kolanie”)
I kolejny…
„Większość hindusów luczyła na zwycięztwo Obamy po ośmiu latach rzadów Republikanów (…) ale gdzieś w cieniu ogólnego podniecenia, jest nutka wątpliwości. W czasie swojej długiej kampanii Obama kilkakrotnie powtarzał, że będzie zniechęcał amerykańskie korporacje do przenoszenia miejsc pracy za granicę, odbierając im przywileje podatkowe, co uderzy w Indyjski przemysł outsourcingowy, który 60% swoich przychodów czerpie właśnie z Ameryki.” (Neraj Sheth; tłumaczenie dowolne)
Komentatorzy podkreślają jednak, że po pierwsze – Obama, kiedy zacznie sprawować urząd, będzie musiał sobie zdać sprawę, że światowa gospodarka to system naczyń połaczonych i proteksjonizm w jakiejkolwiek formie obróci się na niekorzyść wszystkich. A po drugie – że w tej chwili najważniejsze jest, by Stany odzyskały zdrowie – Indyjskie firmy zależą od stanu ich gospodarki w znacznie większym stopniu, niż od aktualnej polityki prezydenta. Jakakolwiek by ona nie była.
Jedno jest pewne – sądząc po reakcji znajomych i tego co pokazuja w TV, Obama juz jest prezydentem wszystkich mniejszości. Na całym swiecie. A teraz musi się wziąć solidnie do roboty, by zdobyć też serca rynkowych analityków. Ma sie gdzie popisać. Wielkie prezydentury w USA ponoć zawsze zaczynały sie w Ciężkich Czasach…