Bangalore, tudzież – od 2006 roku – Bangaluru. Centrum friedmanowskiego „płaskiego świata”, „miasto ogród”, Indii i ich informatyczna stolica. Piąte największe miasto na półwyspie i główny, obok Madrasu, ośrodek na południu kraju i sam środek południowej części – świetny punkt wypadowy do Kerali, Tamil Nadu, Karnataki, Andhra Pradesh i jeszcze kilku takich 🙂 Krótko mówiąc, blog się rozdwaja. Nadajemy z północy i południa. (Halo, Halo, Północ, słyszysz mnie??)
Krótka relacja z południa.
-> jest ciepło. +25 w dzień, w nocy nieco chłodniej i powiewa, ale tak czy siak – niegruby sweter zupełnie wystarcza. a to najzimniejszy okres.
-> jest słonecznie.
-> jest zielono. co za ulga dla umęczonych oczu, wyglądając z biura widzę rozciągające się we wszystkich kierunkach zadrzewione (zapalmione) ulice, a po prawej – gigantyczny park
-> jest czysto. z pewnymi wyjątkami, ale śmieci na ulicach, rozpadające się drogi i żebracy śpiący na chodniku to nie tu. Nawet krów nie ma (uwaga: w centrum!). Raz mijałem miejsce, gdzie wybiła kanalizacja – smród zwyczajny dla większości Indusów – zawsze coś się wylewa, przelewa lub gnije. Tutaj – mijali zatykając sobie nos z miną oburzenia-obrzydzenia-i-niedowierzania na twarzy.
-> jest przezroczyście. owszem – auta smrodzą, ale bez przesady. Nie ma pyłu i mgły, które w Gurgaonie ograniczają widoczność do kilku metrów a z płuc robią worek na śmieci.
-> jest nowocześnie. Dużo nowych biurowców, których architektura nie przeraża (aż tak) jak gurgaońskich. Niektóre są nawet naprawdę niezłe.
-> jest kolonialnie – wille i szkoły w stylu angielskiego neogotyku wyskakują na każdym rogu z krzaków.
Ale co najważniejsze – jest „chodliwie”. Z biura do parku – 5 minut (CHODNIKIEM) na piechotę, dalej 10minut na główną ULICĘ HANDLOWĄ (tak! sklepy, kawiarnie, restauracje, galeria – wszystko wzdłuż ulicy, z wejściem z chodnika!). Całe centrum można obejść na piechotę, coś nie do wyobrażenia w Delhi czy w Gurgaonie. Jak mi tego brakowało – nawet nie wiedziałem jak bardzo. Summa sumarum – miasto turystycznie mało atrakcyjne, chyba że jako baza wypadowa do Hampi, Mysore, Munnar i kilku innych miejsc, ale do życia – mam dziwne wrazenie że najlepsze w Indiach. (zastrzegam, że piszę to, nie znając Bombaju!). Jeden poważny minus, to cisza nocna o 23.30, kiedy zamykają dosłownie wszystko. Nawet w sylwestra imprezy kończyły się pół godziny po północy.
Ale ja zawsze byłem bardziej nasiadówkowy piwosz-kawosz, niż całonocny bibant, więc…
Happy New Year in Bangalore.
(h.)
PS> A to mój biurowiec. 11 pietro.
PS 2. Mój przyjaciel z Marsylii – Hareesh (oczywiście Indus), powiedział mi kiedyś, kiedy zamiast czekać na autobus zabrałem go spacerem z uczelni do akademika, że „nauczyłem go chodzić”. Dopiero po przyjeździe do Indii zrozumiałem o co mu (notabene) „chodziło” . Tutaj – jeśli się należy do pewnej klasy – się nie chodzi. Jedzie się autem lub – na krótki dystans – rikszą. Chodzą tylko biedni. Ot co.